środa, 17 sierpnia 2011

Dzień piąty - obozowisko nad jeziorem

O poranku las, w którym nocowaliśmy, wygląda przeuroczo. 





W samochodzie czeka na nas niespodzianka: moje ślimakowe bukiety, które uznałam za trawki z muszlami, nocą ożyły i....rozpełzły się na wszystkie strony. Trudno.
Tuż po prysznicu i śniadaniu, wyruszamy w drogę powrotną, ku Bałakławie, dzielnicy Sewastopola. http://pl.wikipedia.org/wiki/Ba%C5%82ak%C5%82awa  .
Nasz cel:

Wejście do muzeum, dla kamuflażu chyba, wygląda jak zdemolowany bunkier:


Tuż obok - przystań dla jachtów:


Mroczne, wilgotne i zimne wnętrza bazy łodzi podwodnych, z licznymi pancernymi drzwiami, robią dość ponure wrażenie:



Jedna ciekawostka - fotoreportaż o udziale delfinów w działaniach szpiegowsko - wojennych oraz wystawa elementów uzbrojenia tych miłych zwierzaków.
I jedna anegdota: G. zaciekawiony, próbuje dotknąć eksponatu, opatrzonego karteczką "Nie trogat". Pani kustosz - z właściwą dla miejscowych, specyficzną uprzejmością: "a ty szczio?takij dużij a czitat nie umiejesz?". Usłużnie odpowiadamy, że "kanieszno, on pa-russkij nie umieje"...Zaś A. usłużnie  - z właściwym sobie humorem - tłumaczy, specjalnie dla "niepiśmiennego": "Dierżyj ruki pri żopie". Ciekawe, że ta wersja jest zrozumiała nawet dla tych, którzy "nie panimajut"....Przy okazji dygresja językowa: warto, oj warto znać rosyjski, a to zanikająca umiejętność wśród Polaków....
Poza tym: muzeum oceniamy jako nudne, oczywiste i niewarte obejrzenia. Męska część wycieczki jest srodze zawiedziona, że nie tylko nie ma możliwości wejścia na pokład żadnej łodzi podwodnej, ale jedyną, którą dane nam było zobaczyć, jest taka miniatura:


Tym chętniej (po spożyciu kukurydzy prosto ze straganowego garnka), ruszamy przez góry ku Bakczysarajowi. Mijamy najsłynniejsze krymskie winnice:

Popołudniem docieramy do miasta. Już nam się podoba, chociaż zwiedzanie dopiero jutro. Zaopatrujemy się w prześcieradła (bo w śpiworach nazbyt nam gorąco, do tego nie lubimy ich zwijać każdego ranka).
No i stajemy na obiad.....Powinnam zmilczeć o nim, bo nie zasługuje na upamiętnienie, ale to jedyne zdjęcia czi(e)bureków, jakie zrobiłam, więc napomknę krótko.
Rozdzielamy się na dwie grupy - jedna idzie do dość...hmm...KLIMATYCZNEGO baru, gdzie serwują li i jedynie czi(e)bureki. Tanie i przepyszne - bywalcy sprawdzali w latach poprzednich. My i jeszcze parę osób - postanawiamy przetestować knajpkę obok, z racji bogatszego menu oraz obecności toalety. Początkowo wszystko wygląda pięknie - zupy, sałatki i piwo - smaczne, płow: nawet, nawet. Niestety - czi(e)bureki, nie dość, że dwa razy droższe, niż w barze obok, nie dość, że podane z takim opóźnieniem, że pierwsza ekipa zdążyła już na nowo zgłodnieć, to jeszcze....niemal bez farszu. D. odmawia i jedzenia  - i zapłaty. G. odchodzi z nosem na kwintę, bo nie zamawiał zupy, nastawiając się na hurtową ilość swojego ulubionego dania. D. w ogóle wściekły: nie dość, że bez zupy, to jeszcze z cieknącą ślinką na zamówionego szaszłyka baraniego (no, na tego to pewnie byśmy poczekali do następnego tygodnia....).


W poszukiwaniu noclegu, jeździmy po - mniej lub bardziej - malowniczych zakątkach. Jak zwykle - chodzi o znalezienie miejsca w pobliżu jakiegoś zbiornika wodnego. Upatrzona na mapie lokalizacja, okazuje się ujęciem wody pitnej - nie ma mowy nie tylko o obozowaniu w tym rejonie, ale i o zbliżaniu się do wody. Poszukujemy dalej - nieco ograniczeni możliwościami jezdnymi dwóch płaskich samochodów, które dołączyły do nas w Bakczysaraju.





Wreszcie - tym razem nawet przed zmierzchem - znajdujemy odpowiednie miejsce i rozbijamy obóz nad jeziorem (zgodnie z prawdą geograficzną, należałoby napisać: pod jeziorem - wszak jezioro leży za dość wysoką groblą).

 

Po pertraktacjach D. z Panami Strażnikami, odnośnie opłaty za nasz pobyt, wypakowujemy akcesoria potrzebne do przygotowania kolacji i D. odjeżdża Landkiem w celu napełnienia zbiornika na wodę. NATYCHMIAST okazuje się, że bez samochodu - jak bez ręki: mimo tego, że zostawił mi obydwa pomarańczowe kufry kuchenne, brakuje mi TYSIĄCA niezbędnych rzeczy, które odjechały na pokładzie Landka.Tak to jest, jak ma się ze sobą dom na kółkach....
Zjadamy prostą kolację (zupki chińskie, kanapki i sałatkę pomidorową), za to z białym, krymskim winem i przy pochodniach - to z okazji 15 rocznicy naszego ślubu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz