piątek, 26 sierpnia 2011

Dzień czternasty - pożegnanie z Krymem

Nocą budzi nas - wielokrotnie - silny wiatr. Mamy wrażenie, że nasze namioty odfruną razem z nami. Wszyscy budzą się niewyspani, niektórzy nawet zgłaszają jakieś problemy żołądkowe (z naszej załogi D. i G.). Robi się mało przyjemnie - a wiatr wciąż wieje. 
Fale są przeogromne. Te wczorajsze, to były jakieś miniaturki, a te, które widzieliśmy na Morzu Czarnym, to chyba w ogóle nie były fale?



Najodważniejsi oraz ci, którzy nie zaprzyjaźniają się z plenerową toaletą, biorą pożegnalną morską kąpiel. Reszta usiłuje zwijać obóz - co nie jest łatwe, przy tak silnym wietrze i bólach brzucha....D., w obawie przed nawrotem swojej przypadłości, zaczyna kurację antybiotykową. G. poprzestaje na środkach ogólnożołądkowych. Wszyscy zastanawiamy się, czy nie zjedliśmy czegoś wyjątkowo paskudnego, ale - oprócz wody, którą nabieraliśmy z tych samych źródeł - nie znajdujemy wspólnego mianownika naszej diety. Poza tym - nie wszyscy mają objawy.

Jedziemy przez bardzo ładne wioski i okropnie brzydkie miasta.



Ciekawostka: gdzieś w drodze, wcześniej, zastanawiałam się, co robią KOZY na sporym osiedlu mieszkaniowym. Teraz udaje mi się sfotografować taki widoczek:


Co tam kozy, kiedy można w blokowisku hodować niemałe stadko KRÓW...
Mamy wrażenie, że Ukraina zawładnęła światową produkcją miodu, arbuzów, suszonych ryb i czerwonej cebuli.

Wdajemy się w rozmowę z kierowcą TIRa, który wiezie z Chersonu do Lwowa kilkanaście ton arbuzów. Denerwujemy się, że nie może ich dowieźć do Polski - podobnie jak kukurydzy, cebuli, granatów i wielu innych produktów. Wszak my musimy kupować jedzenie unijne - jesteśmy skazani na paskudne i wodniste arbuzy z Bułgarii (przepraszam, Bułgario, z całym szacunkiem i sympatią, ale jeśli arbuzy - to tylko ukraińskie), plastikową kukurydzę nie-wiadomo-skąd (za to z napisem "amerykańska", co ma jej dodać ważności), oraz mało czosnkowy czosnek.
Jeden z wielu przydrożnych bazarów.


Fascynuje i zadziwia, dlaczego tak ogromny kraj ma problem z budową szerszych i mniej dziurawych dróg. Dlaczego kraj tak bogaty w najlepsze rolniczo ziemie, nie czerpie w pełni z ich zasobów? Dlaczego władze silą(a raczej siliły, bo to relikt ZSRR) się na jakieś - zaburzające harmonię krajobrazu - paskudne blokowiska i porażająco nie pasujące do tego terenu zakłady produkcyjne. Dlaczego większość budowli - czy to bloków mieszkalnych, czy obiektów przemysłowych - wygląda tak, jakby budowniczowie porzucili je w czasie remontu i nie wiadomo - wrócą jeszcze? a może już zakończyli prace? a może wcale ich nie zaczęli?
Boli, naprawdę boli fakt, że tak piękny. wielki i pełen potencjału kraj, zaprzepaszcza to, co ma najlepszego - czystą, mało skażoną cywilizacyjnie przyrodę, malownicze wsie, gdzie nadal (po latach rabunkowej gospodarki kołchozowej czy sowchozowej) uprawia się rolę i hoduje zwierzęta w tradycyjny sposób. Ukraina nie powinna mieć miast. Przynajmniej te, które było nam dane zobaczyć, były jedną wielką pomyłką. Ukraina to kraj rolników. Tak powinno pozostać, po co dążyć tam, dokąd dąży cały świat? Trzeba odnaleźć to, w czym można być doskonałym.Trzeba światu pokazać, że naturalne jest pyszne i zdrowe.





Wszechobecne pomniki - samolotów, czołgów i bohaterów wojennych:

Ot, i wyjazd z Krymu. Ten sam, którego nie sfotografowaliśmy w drodze na Krym, z powodu zmęczenia, pośpiechu i brzydkiej pogody. Tym razem warunki dużo lepsze, więc na pożegnanie:


Dniepr - tym razem w słońcu. Jakaż to wielka rzeka......Jaka szkoda, że zniszczono jej naturalny bieg sztucznymi zaporami. Tak bardzo chciałabym zobaczyć porohy, które tak realistycznie opisywał Sienkiewicz w "Ogniem i mieczem"...




I już po "naszej" stronie Dniepru.....
Teraz towarzyszy nam w drodze malowniczy Boh, zwany tutaj - dla zmylenia przeciwnika - Południowym Bugiem. 


Nieopodal jego brzegu wypada nam dzisiejszy - ostatni już w plenerze - nocleg. Na spoczynek udajemy się wyjątkowo szybko - reszta ekipy jeszcze zostaje przy kolacji, mimo ewidentnych minorowych nastrojów - kolejne osoby zaczynają czuć się źle. U nas 3/4 załogi na coś cierpi, tylko ja trzymam się dzielnie, ale jestem przerażona perspektywą jazdy przez pół Ukrainy z Landkiem w charakterze ambulansu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz