wtorek, 23 sierpnia 2011

Dzień jedenasty - na latającym materacu

Poranek:


 Migawki z obozu:



Każdy robi to, co lubi najbardziej....Jedni zabierają ze sobą na wyjazd tony książek....


inni relaksują się na sposób romantyczno - marzycielski:


jeszcze inni oddają się swojemu odwiecznemu nałogowi - piłce:


T. i M. polują na różne dziwne stwory:


Jednak największą atrakcją dnia jest materac - nie tylko, jako jednostka pływająco - akrobatyczna (tu: konkurs pt: kto dłużej utrzyma pozycję stojącą i bardziej widowiskowo wchlupnie do wody)...


...oraz jako jednostka... latająca - niestety, dokumentacji fotograficznej brak. Po prostu - w pewnym momencie gwałtowny podmuch wiatru porywa materac - D. z poświęceniem rzuca się nań całym swoim ciężarem, jednak wiatr jest tak silny, że niesie D. na materacu ładnych parę metrów - to jest dopiero siła przyrody...
A zdjęcia nie ma, nie tylko dlatego, że cała akcja trwa krótką chwilę, ale i dlatego, że tan sam podmuch porywa nasze obydwa namioty i niesie je w dal - wraz z zamkniętymi w środku śpiworami i materacami - kiedy D. lata na materacu, ja i G. gonimy nasz dobytek.
Po opanowaniu sytuacji, z wody wychodzi zdezorientowana I. - mówi, że wynurzyła się z fal i zobaczyła, że wszyscy biegają w różne strony i przyszła zobaczyć, co się dziej - fenomen jet taki, że nad samą wodą panuje zupełnie bezwietrzna pogoda....Kiedy rozstawiamy na nowo namioty, w miejscu, gdzie dotychczas stał jeden z nich, wije się szary WĄŻ. Aaaaa! Jak dobrze, że zawiał wiatr i nam go pokazał - jak nic, nocą mielibyśmy go w środku....

Pokrzepiamy się obiadem - Potomstwo wprasza się na żurek do sąsiadów, my gotujemy makaron z sosem pomidorowym. Szykuje się pyszna kolacja - we wsi chłopcy zakupili kaczki, oprawili je i pieką w plażowym grillu, sporządzonym własnymi rękami.

 Nasze obozowisko z oddali (ale w zbliżeniu):


A tutaj odległość rzeczywista - taki spacer musimy uskutecznić, aby znaleźć zasięg jakiejkolwiek sieci telefonicznej:


Tak pusta jest nasza plaża - oprócz nas, widać w oddali może ze dwa, trzy obozowiska. To lubię. Żadnych straganów z badziewiem, atrakcji, barów i LUDZI.


 W poszukiwaniu zasięgu dla telefonów....



Wieczorem jedziemy do wioski po chleb i - wracając - przekonujemy się, że "za miedzą" rzeczywiście STRZELAJĄ! Wracamy z pewną dozą niepokoju...Landek to taki wojskowy cel....
Z oddali czujemy zapach kaczek - pędzimy na kolację!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz