wtorek, 16 sierpnia 2011

Dzień czwarty - na Sewastopol

Cały wieczór, noc i ranek trwał atak muszek na Landka (na nas też, ale tu widoczny tylko nasz biedny pojazd opanowany przez owady):

Postanawiamy więc wziąć szybką morską kąpiel, potem prysznic, śniadanie i odjazd precz z niegościnnej plaży. O ile śniadanie i morze udaje nam się zrealizować, tak z prysznica nici - jakimś dziwnym sposobem, mimo interwencji naszych mechaników, nocą woda uszła ze zbiornika. Trudno, pojedziemy w dalszą drogę zasoleni....
Na jednym z postojów dostaję taki uroczy bukiecik - cała łąka pokryta jest "ślimaczymi kwiatkami":

Po monotonnej drodze przez stepy (tak, tak, to ten moment, kiedy należy zanucić "w stepie szerokim"),


 Dojeżdżamy do Eupatorii  http://pl.wikipedia.org/wiki/Eupatoria, wygląd ma toto kurortu - i jest to kurort: błękitne morze, żółty piasek, wyznaczone plaże ze straganami, zabawkami, barami, zatrzęsienie samochodów i ludzi - wszystko to, czego nie lubimy nad morzem. Przejeżdżamy jak najszybciej, nie oglądając się za siebie.

Niepostrzeżenie (moja mała spostrzegawczość wynika z zatopienia w lekturze - tylne siedzenie Landka może śmiało być nazwane podróżną czytelnią: co prawda nie mam szans na przegonienie I. pod względem ilości pochłanianych książek, ale dzielnie jej wtóruję), wjeżdżamy w bardziej urozmaicony teren - pojawiają się - miłe dla oka - zalesione pagórki.


Sam Sewastopol - przynajmniej pobieżnie oglądany - nie zachwyca. http://pl.wikipedia.org/wiki/Sewastopol Ot - typowo "radzieckie" miasto, z pobielonymi krawężnikami, zadbanymi rabatkami, paradnymi trotuarami i jakimiś nowoczesnymi budowlami na horyzoncie. Hordy psów i kotów - jak zwykle - wszędobylskie. Ciekawostka dla turysty niebywałego na Wschodzie - kwas sprzedawany z beczek na ulicy. Żałuję, ale nie mam stosownej fotki.


Natomiast pokaz umiejętności fok i delfinów, zachwyca nas wszystkich:


Na koniec naszego pobytu w Sewastopolu, mała przygoda z szynszylami.... to głównie przygoda D. oraz I. - nie tyle kosztowo bolesna, co wywołująca kaca moralnego pt: "jak mogliśmy się tak dać wkręcić". Litościwie, nie będę o niej pisać szczegółowo, ku przestrodze tylko: nie róbcie sobie zdjęć z szynszylami na bazarach!
Znajdujemy miłą knajpkę, gdzie - po raz pierwszy - rozsmakowujemy się w tatarskich przysmakach: zamawiamy płow, czi(e)bureki (nazwa znana nam: "czibureki", jest zapożyczona od naszych znajomych Uzbeków, nazwa używana tutaj to "czebureki") i samsy. 
Tu można poczytać, o czym mówię: http://www.eastway.pl/kuchnia+tatarska. Smaku nie jestem w stanie przekazać - po prostu przepyszne!
W drodze ku noclegowi zaliczamy jeszcze bazarowe zakupy arbuzowe - przy czym okazuje się, że na straganie obok jednostki wojskowej można kupić - oprócz widocznych z drogi arbuzów - zapakowane hermetycznie racje żywnościowe dla armii. Skwapliwie korzystamy z okazji i nabywamy kilka sztuk. Nigdy nie wiadomo, co nas w drodze spotka....
A spotyka nas tego wieczoru długie poszukiwanie noclegu, niestety. Pierwotny plan zanocowania na pobliskim morskim wybrzeżu, okazuje się bowiem niewypałem - na naszym upatrzonym miejscu jest pięknie - skaliste, malownicze urwisko, ale bliskość miasta generuje tak duży ruch ludności, że zaśmiecenie wokół jest niebywałe.
W poszukiwaniach (niemal 2 godziny!) odjeżdżamy ponad 10 kilometrów od miasta - a rano mamy zamiar powrócić, żeby zwiedzić Port Floty Czarnomorskiej. Wreszcie - już nieco zmęczeni i lekko poirytowani - znajdujemy coś na kształt parku leśnego - z wiatą, ławkami, koszami na śmieci. Idealne miejsce na obozowisko. Kiedy rozkładamy namioty, odwiedza nas najprawdziwszy leśniczy z dubeltówką (jakby żywcem wyjęty z bajki o "Czerwonym Kapturku"), pokazując cennik noclegów. D., jako idealnie posługujący się językiem rosyjskim, prowadzi negocjacje - w efekcie płacimy mniej niż połowę oficjalnej, cennikowej kwoty.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz