Tuż po trzech zakończeniach roku (dwa szkolne i jedno harcerskie), jeden dzień po zdaniu ustnego egzaminu z biochemii, dokładnie tydzień po tym, jak siedząc na altanie z perspektywą wkucia niewkuwalnych nazw biochemicznych, jednocześnie ze spakowaniem się na wyjazd i zostawieniem dyspozycji grafikowych pracownicom - zwyczajnie zwątpiłam, że do tego wyjazdu w ogóle dojdzie - wsiedliśmy do zapakowanego samochodu i potarmosiwszy psy na pożegnanie, wyruszyliśmy w drogę.
22.30 - żegnani przez obfity deszcz, skierowaliśmy się na południe. Cel wyprawy: Albania, Macedonia, Bułgaria i Grecja. Trasa: znana nam tylko do Czarnogóry, w której spędziliśmy miły tydzień pięć lat temu - dalej na południe, będzie to odkrywanie nieznanych lądów.
W pierwszej godzinie jazdy okazało się, że G. - Naczelny Miłośnik Zdobyczy Techniki - zapomniał zabrać ładowarki do swojego telefonu. A nie jest to telefon standardowy, więc nie dość, że nasze, nokiowe, nie będą doń pasować, to jeszcze z kupnem nowej może być problem. Mimo to - nie decydujemy się na powrót - będzie musiał sobie jakoś radzić, odcięty od filmów, które sobie wgrał do telefonu oraz rozlicznych gier. Taki niezamierzony odwyk.
Plan jazdy na dziś jest taki: kierowca wyznacza długość odcinków i konieczne postoje. Jeśli Kierowca Główny (D.) się zmęczy, a Kierowca Zastępczy (P.) będzie w stanie, jedziemy dalej, jeśli nie - robimy przerwę sypialną.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz