sobota, 25 czerwca 2011

w góry, część 3 - awaria

19.30 No to przerwa w podróży.
 Okazuje się, że wyciek płynu ze skrzyni nie jest naszym jedynym problemem: zużyły się gumy od wahacza. Dwie. Nie mamy w zapasie żadnej - nasz mechanik uznał, że skoro będziemy jeździć turystycznie, nie wyczynowo, to nie tylko nie trzeba nam gum wymieniać, ale i nie potrzebujemy zabierać zapasu. Cóż - od kilku godzin jazda przestała być jazdą turystyczną.....
Rzut oka na miejsce zdarzenia:

Pięknie, acz mało bezpiecznie - w razie wiatru kamienie mogą zacząć się zsuwać....Pytanie: czy nie bardziej niebezpieczne byłoby uszkodzenie samochodu na tyle poważne, że wymagałoby holowania i uniemożliwiło kontynuację wycieczki....
Kierowca krakowskiego Landka podejmuje bohaterską decyzję: nie dość, że pożyczy nam swoją zapasową gumę (ma tylko jedną, nasza druga musi wytrzymać do pierwszego warsztatu, który spotkamy na swej drodze), pomoże nam też ją wymienić: "damy radę przed zmrokiem, piętnaście minut i zrobione". Przyjmujemy jego deklarację z wdzięcznością - różnica temperatur między poranną plażą a obecnym miejscem wynosi kilkadziesiąt stopni - pierwszy raz świat może oglądać nas w sandałach i ...skarpetkach - buty adekwatne do warunków mamy schowane w skrzyniach dachowych - nie chcemy absorbować D., a tylko on potrafi umiejętnie zaczepić bagaże na dachu, tylko on wie, który z czterech kufrów zawiera buty. Kurtki i bluzy - na szczęście - mamy w bagażniku.
Naprawa się przedłuża: brakuje narzędzi i części. Zaczyna się robić nieciekawie: zapada zmrok, jest coraz chłodniej, jesteśmy - nie dość, że w kompletnej głuszy, to jeszcze wysoko w górach - znikąd pomocy. Na pokładzie krakowskiego Landka jedzie niemowlak.



 Zastanawiamy się, czy jesteśmy ostatnimi, którzy podjeżdżają pod górę - i co będzie, jeśli ktoś jadący za nami będzie chciał przejechać dalej? Zajmujemy całą szerokość drogi...
I oto nadjeżdża Organizator swoim Nissanem,

 informując nas, że na miejsce noclegowe dotarły tylko dwie załogi Toyot, na dole został Mercedes z zepsutą klimatyzacją - a więc unieruchomiony, ponieważ w tym modelu wszystko jest zależne od paska klimatyzacji. Próbuje go holować Toyota, ale ciężko idzie, a skoro my stoimy na półce, Organizator postanawia zawrócić na dół (zawrócić??? - zdjęcie sytuacyjne powyżej) i akcję "ratujmy Mercedesa" odłożyć do rana. Cóż: zawsze to miło, że nie tylko nasz Potwór uległ awarii - do tego dojechał wyżej.
21.30. Naprawiony! Ruszamy w górę i w noc, po kamieniach. W sumie: cieszę się, że nie widać drogi - mam w nosie malownicze jeziorka - wystarczy mi bujanie samochodu. Po kilkunastu minutach jazdy, docieramy do polany noclegowej. Witają nas owacyjnie załogi Toyot: "ludzie! ludzie przyjechali!" oraz rozpalone przez nich ognisko. Jesteśmy wdzięczni: po rozłożeniu namiotów, możemy od razu przystąpić do smażenia kiełbasek na kolację. Jednak okazuje się, że to ognisko to nie z czystej sympatii do nas: obeznani z górską przyrodą załoganci Toyot, na polanie - na którą dotarli jeszcze za dnia - odkryli ślady NIEDŹWIEDZIA.
Oprócz tego, że jest przeraźliwie zimno (błogosławione buty, ściągnięte ze skrzyń dachowych!), wieje też wiatr - jedyne przyjemne miejsce na polanie jest w pobliżu ogniska.
Chodząc między namiotem a ogniskiem, nadeptuję na jakiegoś ptaka, bytującego w trawie - biedaczysko, ulatuje spod moich nóg z furkotem. Nie wiem, czy bardziej przestraszył on - mnie, czy ja - jego.
Postanawiamy ułożyć się do snu nie tylko w śpiworach, ale i w ubraniach. Oby ranek był cieplejszy......


 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz