piątek, 24 czerwca 2011

do punktu "Start"

1.00 Rozbijamy namioty na dość cywilizowanym kempingu (czyste toalety!), gdzieś między Zadarem
http://en.wikipedia.org/wiki/Zadar a Biogradem http://en.wikipedia.org/wiki/Biograd_na_Moru. Młodzież - mimo protestów i senności - zostaje zmuszona do umycia zębów przed zaszyciem się w śpiworach. Budziki na 7.00

7.00 Wstajemy przepisowo. Stwierdzamy, że pole namiotowe ma świetną lokalizację: wschodzące słońce jest schowane za budynkami, więc nie nagrzewa namiotów od bladego świtu. Widok po przebudzeniu - morze na wyciągnięcie ręki. Gotujemy wodę na herbatę i parówki. Pierwsze użycie naszej polowej kuchenki - świetna jest i błyskawiczna.
Po śniadaniu rozpoczynamy proces zwijania, połączony z drobnym przepakowywaniem - w drodze zdobywamy doświadczenie, co jest potrzebne pod ręką, w kabinie samochodu, co może jechać w bagażniku, a które rzeczy swobodnie możemy wrzucić na dach.
Pierwsze spotkania z lokalną fauną: po murku przebiega jaszczurka, zaraz za nią - ŁASICA. Pierwszy raz widzimy łasicę na wolności.
I. usiłuje wymiksować się z pomocy przy zwijaniu - zasłania się lekturą. Natychmiast, mimo protestów, zostaje zatrudniona do zmywania naczyń.
10.30. Wyruszamy. Nadspodziewanie długo zajmuje nam zwinięcie obozowiska. Musimy poćwiczyć tempo, zanim dołączymy do wytrawnych wyprawowiczów, zaprawionych w bojach, żeby nie uznali nas za maruderów....
Przy płaceniu za pole namiotowe, spotykamy miejscowego psa - zupełnie niewielkiego, zalegającego obok ogromnego łańcucha. Jasne jest, że nie stanowią kompletu, ale zestawienie jest przekomiczne - żałuję, że zostawiłam aparat w samochodzie, kiedy już mogłam zrobić zdjęcie, pies zniknął.
Jedziemy na południe Chorwacji autostradą - oprócz licznych samochodów z polskimi rejestracjami, mijamy drogowskazy do - znanych nam z poprzednich wycieczek - uroczych, nadmorskich miasteczek: Sibeniku http://en.wikipedia.org/wiki/%C5%A0ibenik, Trogiru http://en.wikipedia.org/wiki/Trogir , Splitu http://en.wikipedia.org/wiki/Split,_Croatia, wreszcie - Dubrovnika http://en.wikipedia.org/wiki/Dubrovnik . Przy tym ostatnim, podziwiamy cumujący w porcie ogromny statek.
Nie powstrzymaliśmy się też przed pstryknęciem panoramy Dubrovnika - chociaż według nas - lepiej wygląda z daleka, niż z bliska. Dla nas ulubionymi chorwackimi miastami do spacerów pozostaną Trogir, Sibenik i Zadar.

Niedaleko za Dubrovnikiem przekraczamy granicę i jedziemy dalej przez Czarnogórę. Początkowo, na północy, zauważamy zmiany na plus, w stosunku do naszego poprzedniego pobytu - jest bardziej "europejsko" - sklepy, knajpki, drogi jakby lepsze. Jednak im dalej na południe( po przeprawieniu się promem przez Zatokę Kotorską http://en.wikipedia.org/wiki/Bay_of_Kotor), tym częściej rozpoznajemy Czarnogórę taką, jaką ją zapamiętaliśmy: dziką, zacofaną i mało zachęcającą do odpoczynku. Różnica jest taka, że nie ma prawie turystów z Serbii, od której Czarnogóra się odłączyła w 2006 roku, zamiast tego - mnóstwo Rosjan - na tyle dużo, że nawet reklamy przydrożne pisane są w języku rosyjskim - szczególne te, dotyczące kupna-sprzedaży nieruchomości... Rezygnujemy z naszego wstępnego planu szybkiej kąpieli w miasteczku Sveti Stefan http://en.wikipedia.org/wiki/Sveti_Stefan - zbyt wolno się poruszamy - nie zdążymy dotrzeć na miejsce przed nocą, a może będzie jakieś spotkanie organizacyjne? Wieczorek zapoznawczy? Czy co tam off-roadowcy robią ze sobą na powitanie.....
Mniej więcej w połowie czarnogórskiego odcinka, jesteśmy zmęczeni sposobem jazdy Czarnogórców, niemożnością wyprzedzania (wąsko), skrzyżowaniami co kilka kilometrów - zaczynamy odnosić wrażenie, że do Albanii nie dotrzemy nawet na rano, a perspektywa noclegu na pograniczu czarnogórsko - albańskim jakoś nam się nie uśmiecha.....W Ulcinj http://en.wikipedia.org/wiki/Ulcinj wreszcie skręcamy z nadmorskiej drogi, wgłąb lądu, ku granicy z Albanią i w kierunku jeziora Skadarsko http://en.wikipedia.org/wiki/Lake_Skadar (nie będziemy go oglądać, w planie wycieczki są dwa inne jeziora).
Nasze nadzieje, że oto za chwilę dotrzemy do granicy, że wszystko co złe, już za nami -  okazują się dość naiwnymi pragnieniami....Przedzieramy się krętą, wąską - choć asfaltową - drogą, między zaroślami. Mamy wrażenie, że nikt rozsądny tędy nie jeździ. Na poboczu, przy kontenerach na śmieci, żerują OSIOŁKI. Tak, tak, osiołki puszczone luzem, nikomu nie szkodząc, i przez nikogo nie niepokojone, wyżerają resztki ze śmietników. Wreszcie przekraczamy granicę Albanii.
  21.30 Docieramy na miejsce. Shengjin. http://en.wikipedia.org/wiki/Sh%C3%ABngjin Brzmi, jakby było w Chinach, a jest w Europie.
Ciemno, strasznie i jakoś tak....obco? Na drodze pełno uzbrojonych policjantów - wygląda to tak, jakby trwała obława na groźnych bandziorów. Skutery bez świateł, wpychające się wszędzie, to samo samochody. W ogóle - mało tu świateł, także ulicznych. Na parkingu spotykamy Pierwszego Uczestnika wyprawy, który wskazuje nam recepcję hotelową. Mimo drobnych problemów językowych (z trzech pracowników, tylko jeden władał angielskim, w stopniu dość średnim), lokujemy się w hotelu, bierzemy cztery szybkie prysznice - i wychodzimy na rekonesans, mimo przemożnej chęci pójścia spać. Poszukujemy lokalnego jedzenia. Myślę, że w krajach tropikalnych bylibyśmy pierwszymi osobnikami do wymarcia - z tym naszym zamiłowaniem do próbowania miejscowych specjałów....
Po drodze spotykamy Drugiego Uczestnika Wyprawy, wyposażonego w nosidełko, w którym umiejscowiona jest jego dziesięciomiesięczna córka, zwana Fufą. Tak, tak, ona też pojedzie z nami. Póki co - jej tata dostał zadanie bojowe: ma ją uśpić, bo w pokoju hotelowym jakoś marnie to wychodzi. Spacerujemy więc po okolicy, żałując, że jest ciemno.
Trafiamy do knajpy, prowadzonej przez Greka - serdecznie zaprasza nas na domowe jedzenie - nie jakieś fastfoody. Zjadamy - jakże inaczej - cevapcici i gulasz, z dużą porcją surówki. Niektórzy z nas popijają miejscowym piwem. Towarzystwo w lokalu jest dość osobliwe, ale na Bałkanach nic nie powinno dziwić. Zaczepia nas pan, określający swoją narodowość jako "jugosłowiańską" - podpytywany, skąd dokładnie jest, odpowiada, że z Macedonii. Próbuje z nami rozmawiać po niemiecku, bo spędził tam 10 lat. Bardzo lubimy takie żywe kontakty z miejscowymi.
Dociera do nas Organizator, informując, że o 10.00 rano zbiórka i wytyczenie planu dnia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz