niedziela, 26 czerwca 2011

Przez góry, część 1

9.00 Jesteśmy w Raju? Czy w Bajce? Niewiele widziałam równie cudownych miejsc. Błękit nieba, szarość skał, zieloność trawy  - kolory są tak żywe i soczyste, kwiatki tak delikatne...stare, wysuszone pnie, silnie kontrastują z eksplozją barw. Nie mogę przerwać robienia zdjęć, chociaż wiem, że one i tak w pełni nie oddadzą niesamowitego klimatu tej polany.....


 Śniadanie, zwijanie obozu i szybka narada "wojenna" - Toyoty zjeżdżają w dół, na pomoc Mercedesowi (mają na pokładzie Mechanika), Land Rovery ruszają dalej.
ok. 11.00 Wyruszamy. Widoki mają chyba osłodzić trudności trasy - Organizator obiecywał lekką, turystyczną jazdę krajoznawczą, mamy - wedle naszej oceny - walkę z dziką naturą (z którą walczyć nie chcemy, a wręcz przeciwnie - wolimy ją chronić przed takimi wariatami) i odkrywanie nowych możliwości naszego samochodu. Kamienie walą o podwozie, koleiny są tak duże (kilkadziesiąt centymetrów), że wpadłszy w nie, uszkodzilibyśmy zawieszenie - trzeba więc jechać po trawie, z której wystają skały - o nie też można się rozbić....Bujamy się na boki i suniemy baaardzo powoli, wybierając jak najlepszą drogę w miejscu, gdzie nie ma jej wcale....Off-road okazuje się nie tylko jazdą bocznymi drogami, ale po prostu jazdą tam, gdzie dróg zwyczajnie nie ma.....



W pewnym momencie spotykamy stado owiec, pilnowane przez dwa psy, bliźniaczo podobne do naszej Suki. Psy pozować nie chcą, więc tylko z daleka, w dodatku jeden:
Po chwili spotykamy osiołki. I., uspokajając nasze dyskusje - zaczynamy się już zastanawiać, czy aby nie zboczyliśmy z wyznaczonej trasy: "skoro osiołki tędy chodzą, to to musi być dobra droga"

W pewnym momencie przechylamy się tak, że nie wiemy, gdzie jest pion, a gdzie poziom...


Wrócić na właściwą pozycję pomaga nam stanięcie na naszym prawym progu kilkudziesięciu kilogramów - kierowca pierwszego Landka werbuje Pasterza, który pracuje w pobliżu.....Postanawiamy jednak sprawdzić, jak droga wygląda dalej - ekipa z krakowskiego Land Rovera rusza pieszo w dół. Po powrocie nie mają dobrych wieści: może i kiedyś ta droga była przejezdna, ale coś wyraźnie ją podmyło i niżej jest jeszcze gorzej niż tu, na górze.

Zarządzamy odwrót. "Zawróć, nawet jeśli to niemożliwe" - można by przedrzeźnić komunikat z nawigacji. Cofnąć się nie da - zbyt duże koleiny - tak wygląda jedyne miejsce, w którym zawrócenie jest prawdopodobne:


                                         
Udaje się - obydwu Landkom. Ilu przybywa mi siwych włosów w ciągu kilku minut - nie zliczy nikt. Jest nawet stosowny film z tej operacji.

Doganiają nas Toyoty (te, które zawróciły z nocnego obozowiska w dół, na pomoc) - dowiedziawszy się, że droga nieprzejezdna, szukają objazdu - i znajdują.
Postanawiam, że zostawię Chłopaków z Land Roverem, a zejdę pieszo z I., żeby obejrzeć na żywo, jak wygląda ta nieprzejezdna droga. Szczerze powiedziawszy - nie uśmiecha mi się wjeżdżanie tą samą drogą, która dostarczyła mi tylu przechyłów podczas zjeżdżania.

Droga, którą mieliśmy podążać, według Road Booka, robi piorunujące wrażenie:



Dodam, że I. ma wzrostu 160cm - to tak dla ustalenia proporcji.


Na dole są już Toyoty, które zjechały objazdem - dowiadujemy się, że nasz Landi na tyle mocno się przechylił, że musiał zostać częściowo rozpakowany - dobrze, że tego nie widziałam.....Zostajemy ugoszczone kawą i orzeźwiającym napojem, załogi chwilę czekają na Land Rovery, żeby nie zostawiać dwóch Kobiet w górskiej głuszy, na pastwę niedźwiedzi. Bardzo mili uczestnicy wyprawy - odnosi się wrażenie, że są w swoim żywiole, mimo podróżowania z nieletnimi. Obstawialiśmy, że to męskie ekipy będą się wysforowywać i pędzić na złamanie karku - a tu los zgotował niespodziankę - wszystkie męskie załogi zostają w tyle (fakt: eskortując uszkodzonego Mercedesa).

2 komentarze:

  1. Hmm... to wszystko brzmi dramatycznie nieco, ale za parę lat stwierdzisz, że wszystko jest kwestią względną. Droga "nieprzejezdna" była przejezdną, a zawracanie za wszelką cenę potrafi być bardziej niebezpieczne od jazdy okrakiem nad koleiną :)
    Misiek
    P.S. Więcej wiary w Męża, siebie i Landka!

    OdpowiedzUsuń
  2. Uwierz, Miśku, że byłoby bardziej dramatycznie, gdyby Mąż nie cenzurował mi wpisów przed publikacją ;)
    Tu nie chodzi o brak wiary w kogokolwiek - kolegom, którzy zaliczyli boki nie brakowało ani wiary, ani doświadczenia, ani umiejętności (nota bene - pomysł z zawracaniem nie był naszą decyzją - zdaliśmy się na doświadczenie kierowcy krakowskiego Land Rowera)- chodzi o chęć czerpania przyjemności z podróży i wyraźne określenie definicji. Widzę różnicę między "wyprawą" a "przeprawą" oraz "turystyką" a "ekspedycją". Po to są konsultacje telefoniczne i mailowe, przed wyjazdem, żeby sobie te definicje uściślić. Jedni odpoczywają, leżąc plackiem na plaży, inni zwiedzając zabytki z wycieczką, jeszcze inni - poznając ludzi i miejsca. Są tacy, którzy dla relaksu lubią unurzać siebie (i samochody) w błocie, pociągać się na wyciągarkach. Są tacy, którzy skaczą ze spadochronami, nurkują, latają paralotnią - każdy odpoczywa tak, jak lubi. Dla mnie odpoczynkiem na pewno nie jest nerwowe zastanawianie się, czy przewrócimy się już teraz, czy może za chwilę. I wiedziałam o tym już przed wyjazdem.
    Ustalenia z Organizatorem co do "trudnosci" trasy były wielokrotne i precyzyjne - dostaliśmy nawet zapewnienie, że auto typu SUV rowniez spokojnie sobie poradzi (był pomysł zabrania naszych znajomych, dysponujących takim samochodem). Czy oby zgadzasz się, Miśku, z opinią, ze auta SUV dałyby sobie radę?
    Cała sytuacja - po przeanalizowaniu - wygląda mi na chęć zapewnienia sobie - za wszelką cenę - określonej liczby Uczestników. Nie mamy doświadczonych? Bierzmy i "pierwszorazowych"! Nie mamy terenówek? Bierzmy i SUV-y!
    Dalej - zgodnie z naszą wiedzą, zapakowaliśmy samochód, jak na wyprawę turystyczną - miał skrzynie dachowe, duży zapas wody, mnóstwo innego bagażu, niepotrzebnego na tego typu wyprawę. Przez to byliśmy zwyczajnie zbyt ciężcy - stąd konieczność rozpakowywania się na podjeździe. To też jest kwestia błędnej informacji od Organizatora - to tak, jakby na bieg krótkodystansowy założyć buty do wspinaczki - pobiec się da, tylko po co?
    Rozumiem, że dla wytrawnych off-roadowców opisywana trasa może wydawać się łatwa. Ale my do takich nie należymy - co wielokrotnie podkreślaliśmy w rozmowach z Organizatorem.
    Na koniec - myślę, że zemściło się też to, że Jeden z Was wyznaczał trasę i rozmawiał z Uczestnikami przed wyjazdem, a pojechał na wyprawę Drugi. Przyznaj, że przed wyruszeniem sam nie miałeś pojęcia o skali trudności, a Organizator określił Ci trasę, jako - jak to mówicie - "lajcikową"....
    Uwierz mi, znam swoje preferencje oraz ograniczenia i ostatnią rzeczą, której bym chciała, to pchać się na imprezę, na której byłabym marudą, psującą innym dobrą zabawę. Dlatego nie uczestniczę w wyprawach z zatapianiem, przewracaniem i ciąganiem samochodów. Uważam, że i tak byłam dzielna, bo znana mi - do tej pory - własna wytrzymałość - skończyła się już drugiego dnia. Jestem dumna z siebie, że nikt - oprócz mnie samej - w szczególności zaś, nikt z pozostałych Uczestników - tego nie zauważył, że nie stałam się uciążliwa dla otoczenia.
    Poza tym - podróże kocham namiętnie, również te off-roadowe :) - mam tylko nieco odmienną definicję słowa off-road....
    Jestem pewna, że ta pierwsza wyprawa będzie początkiem wielkiej przygody.

    OdpowiedzUsuń