czwartek, 23 czerwca 2011

Na Południe

4.30. Postój w Katowicach na stacji benzynowej. Mały piknik z wykorzystaniem zapasów własnych. G. nie raczy dać się obudzić (pewnie potem będzie miał pretensje i głód w oczach).
6.00. Czechy. G. się budzi. Ma pretensje i głód w oczach. Nie zwracamy na niego uwagi, obserwujemy krajobraz za oknem: pola jasnoliliowych maków, na zmianę ze słonecznikami - aż po horyzont.
8:00 Czas na sen. Parking stacji benzynowej to wielokrotnie przetestowane, dobre miejsce na kilkugodzinny wypoczynek. Dłużej niż dwie godziny pospać się nie udaje, ponieważ D. stwierdza, że mu jednak niewygodnie, G. zaczyna się zaś nerwowo kręcić wokół lodówki i wyżerać jogurty.
10.00 Popas w Mikulovie http://en.wikipedia.org/wiki/Mikulov. Tyle razy przejeżdżamy przez to winiarskie miasteczko i ani razu nie skosztowaliśmy tamtejszego wina ani nie zwiedziliśmy zamku....trzeba by to zmienić któregoś razu....Zauważamy, że nie ma człowieka, który nie obejrzałby się za naszym samochodem.
do 15.30 Jedziemy przez Austrię. Autostradą, więc bez atrakcji turystycznych. W pewnym momencie dostaję kierownicę w swoje ręce. To jest niecodzienne przeżycie - powożenie pojazdem, który nie dość, że waży ze trzy tony, to jeszcze jest ponadprzeciętnie wysoki....Nie powiem, żebym czuła się w Potworze jak we własnym samochodzie, którym kieruję od pięciu lat. Jednak nie to jest największym problemem: napotykamy na drodze zwężenia z okazji remontu drogi. I to jest już nie do przejechania. Mam ochotę wysiąść z samochodu i uciekać, jest to jednak niemożliwe, bo jest wąsko, a wokół biało-czerwone słupki: po prawej i po lewej stronie. Słupki ograniczające przestrzeń, wywołują u mnie zaburzenia równowagi. Nie wiem, dlaczego. Jadę więc jak żółw. Kierowcy z tyłu się denerwują. Kiedy dojeżdżamy do granicy ze Słowenią, zauważam, że przez cały remontowany odcinek chyba nie oddychałam, a w kierownicy zrobiły się wgłębienia od mojego uchwytu. Nigdy więcej słupków na drodze!
16.00 Jesteśmy na Bałkanach! Świadczy o tym obiad, jaki zjadamy w słoweńskiej, przydrożnej knajpce - plejskavica i cevapcici. Nie mogę obiektywnie powiedzieć nic o jakości zjedzonych potraw - jesteśmy tak głodni, że cokolwiek by nam podano, zyskałoby bezwarunkowy aplauz. Nawet I. - przeciwniczka mięsa i wielu innych potraw, zjada ze smakiem swoją porcję.
Goni nas czas. Z niepokojem patrzymy na słońce, próbując je przyhamować - chcemy jeszcze dziś wykąpać się na "naszej" plaży w Chorwacji, a potem zjeść pizzę w ulubionej knajpce.
17.00 Chorwacja. Przejmuję Land Rovera od zmęczonego D. Rada na przyszłość: tabletki od bólu głowy trzymać w kabinie samochodu, nie w bagażniku, w apteczce głównej.
Nie ma remontów, nie ma słupków, przyzwyczaiłam się do ciężkości i chwiejności Potwora - jedzie mi się całkiem nieźle, szczególnie, kiedy droga prowadzi pod górę i nie muszę siłą panować nad rozpędzonym czołgiem. Ugruntowuję się w przekonaniu, że kariera kierowcy mikro-TIRa stoi przede mną otworem.
Na jednym z podjazdów, Landi wykonuje drobnego, acz stresującego załogę focha: przestaje przełączać biegi. Po szybkiej interwencji D. (wydaje dyspozycje Kierowcy Zastępczemu, manewruje przy skrzyni), sytuacja wraca do normy, mamy nadzieję, że na długo - wszak nie tak łagodne podjazdy przed nami.
Niestety, otwiera się przed nami TUNEL.
Okazuje się, że tunele to dla mnie coś jeszcze gorszego, niż biało-czerwone słupki zwężające drogę. Tunel jest długi - końca nie widać, jest wąski, do tego ma dwa pasy, więc wyprzedzają nas ciężarówki. Po takim  pięciokilometrowym odcinku pod ziemią, D. traci cierpliwość i stwierdza, że jazda 40km/h, przy czym lewe koła na lewym pasie, prawe koła na prawym pasie - to nie jest akceptowalny sposób poruszania się po autostradzie. Zamieniamy się. I dobrze, bo zbliżamy się do wyższych gór, a wraz z nimi dłuższych i częstszych tuneli.
19:50 Po przejechaniu tunelu Svietyj Rok, widzimy morze na horyzoncie! Słońce jeszcze wysoko, zdążymy się wykąpać!
20.30 Zjazd na plażę w Slivnicy Gornej.

Ilekroć tu jestem, czuję, że to moje idealne miejsce na odpoczynek. Tym razem jest jeszcze lepiej: nie ma w ogóle ludzi, jesteśmy sami. Za tym relaksem tęskniłam cały rok - nawet nasz zeszłoroczny, naskalny, czerwony przyjaciel, jest na swoim miejscu - przytwierdzony do kamienia. I. twierdzi, że znalazł sobie żonę - obok niego wyrasta zielona kępka glonów. To nic, że glony nie mogą być żonami morskich żyjątek.
Po morskiej kąpieli uruchamiany nasz prysznic samochodowy, który nawet nie potrzebuje podgrzewacza - woda w zbiorniku nagrzała się przez drogę. Odświeżeni, decydujemy, że po zjedzeniu pizzy nie wracamy tu na nocleg, tylko jedziemy dalej.
22.30 Żelazny punkt programu: chorwacka pizza, wino Malvazija i lody w Posedarje. Jest przepysznie i rozkosznie. Niestety, trzeba jechać dalej, chociaż całym sercem - przynajmniej żeńska część ekipy - chciałaby zostać.Trudno, w tym roku mamy zasmakować innego rodzaju wakacji - może nam się spodoba, należy próbować różnorodności.
Młodzież zasypia niemal od razu po zapięciu pasów, Rodzice - po przejechaniu obok Zadaru -  rozglądają się za noclegiem.

2 komentarze: