Aż się chce jechać przed siebie....
W miasteczku, w którym przewodnik kazał nam się zatrzymać (Greifswald), weryfikujemy temperaturę odczuwalną, z tą wyobrażaną sobie podczas jazdy. Jednym słowem: ZIMNO!
Doniesienia rodziny z centralnej Polski o tym, że upał taki, że wytrzymać się nie da, zbywamy wyniosłym milczeniem i szczękając zębami, zjadamy na rynku ciasto, zamiast lodów, popijając gorącą kawą i herbatą.
Miasteczko, jak miasteczko. Czyste, poukładane. Ale żeby aż zachwyt wzbudzało na tyle duży, żeby specjalnie doń z drogi zjeżdżać? Hmmm...
Po posiłku regeneracyjnym, wjeżdżamy - mostem - na Rugię. Nasz przewodnik mówi, że most ten, jest jedynym połączenie wyspy z lądem, więc z sezonie letnim bywa zakorkowany permanentnie. Na szczęście maj to jeszcze nie sezon.
Rugia przepiękna. Zielona, przyrodniczo urozmaicona, spokojna. Objeżdżamy ją wokół, skrzętnie odnotowując miejsca, w które obowiązkowo musimy wrócić. Najchętniej wyposażeni w rowery.
Po nieudanej próbie przepłynięcia na wyspę Hiddensee,
wyjeżdżamy z Rugii w kierunku Danii, szukając noclegu, ale w okolicach Roztocku stwierdzamy, że zmienimy nasze plany: zaokrętujmey się na noc na prom do Malmo i to będzie nasz nocleg. Kopenhagę więc zobaczymy przed Legolandem, a nie odwrotnie.
Tuż przed północą, wykupiwszy w promowym sklepie wszystkie gadżety z łosiami oraz znaczną część zapasów żelków Haribo, udaliśmy się na spoczynek, by nowy dzień powitać na szwedzkiej ziemi.